Chodź ze mną! Zamieszkamy wspólnie, bez wytchnienia, bez snu, bez odpoczynku, mąrzac o szybkim i tragicznym zakonczeniu. -powiedział szczur, wlepiając we mnie swoje czarne oczy. Nic nie odpowiedziałem, głos uwiązł w gardle, a ciało przyklejone nieznanymi siłami do parkowej ławki, przełknęło głośno ślinę, czując nagłą falę mdłości. -Dlaczego ty mnie nie kochasz?! -wypiszczał gryzoń z wyrzutem i rzewnie płacząc, rzucił się ku pobliskim koszom na śmieci, znikając w bagnie odpadków. -Zaczekaj! -wyrwało się ostatecznie z mych ust, odlepiło z mlaskiem od zaślinionego języka i poszybowało tuż nad głową mierzącej mnie z dezaprobatą Jekatieriny. -Tak gieroj, rozmawiamy teraz ze szczurami? -zaczęła powoli, podając mi kanapkę z położonej niedaleko, gastronomicznej budy. -Ja… -zawachałem się -to on zaczął -powiedziałem wyciągając palec w kierunku śmietników -A ty mi powiedz lepiej gdzie jest mój Anioł Stróż. -Załatwia. Załatwia swoje sprawy, wróci. -rzucila niedbale, siadajac obok mnie, nogi conversami zdobione zarzucając na siebie. Kruczoczarne włosy opadły z wdziekiem ku ramionom okrytym żonkilową skukienką. Niezmiennie w niej to podziwialem, mogła mi wyrzut zrobić dowolny, zdanie nieskładne zlepić, a zawsze z gracją godną arystokratki. -Ty mi oczy znowu mydlisz, ile my się szlajamy po tym parku? Z bud wszystkich świnstwa jedząc tak długo, że już nie wiem ile to dni, ile nocy jak mnie z Aniołem wyciągneliście z łóżka, sen słodki przerywając. -Tylko nie świnstwa gieroj -odpowiedziała z przekąsem, machąjąc mi przed nosem kanapką z topionym serem -endorfiny chamskie. Poza tym co Ci nie pasuje? Niebo błeękitne, słońce krasno świeci, ludzie weseli, wiosna idzie gieroj, wiosna -dodała omiatajac krajobraz wzrokiem. -Ta. Wiosna. -machnalem reka -Pupa, amć kurde. Wszechświaty inne mieliśmy zwiedzać, przygód doświadczać, a ja jedyne co to fiksowac zaczynam, ze zwierzętami rozmawiać buło i czymś się chyba strułem. Jekatierina wstała wyraźnie rozbawiona i wyrzuciwszy do kosza resztę posiłku, złapała mnie za rękę mówiąc: -Dobrze, już dobrze marudo! Chodź, gotowy jesteś tak myślę. -Matku boska częstochoska, na co znowu gotowy? -zapytałem z niekłamanym przerażeniem, przywołując z pamięci jej poprzednie pomysły, które przebiegając wzdłuż kręgosłupa wprawiły moje ciało w dreszcze.
Dwie sekundy później było już jednak za późno, ciągneło mnie dziewczę przebiegłe w las starego miasta nieprzebyty, zalany zmurszałymi, coraz bardziej przeżartymi przez mech tynkami, którego nawet nie znam. Z każdym zakrętem coraz ciaśniej na moim karku zaciskając pętlę budynków, aż ich dachy ze zgrzytem zetknęły się zasłaniając niebo.
Stanęliśmy pośrodku ciemnej, zaśmieconej niekochaną makulaturą ulicy. Kurz zmieszany z zielonożółtym światłem latarni drapał mnie w gardło, oczy łzawiły od widoku zabitych dechami okien. Dwa metry dalej, pośród pustych butelek truchło psa.
Nie truchło.
Pies wstał, chwiejnym krokiem drepcząc ku mnie, by wędrówkę zakończyć czułym liźnięciem mojej dłoni i słowami: -Dej piątaka. Śmierdziało od niego alkoholem. -Jeka.. -wydusiłem słabo -źle ze mną chyba jest. -Ah wiem! -odpowiedziała -Dlatego przyszli my tutaj! -radośnie wskazała dłonią ruderę łamiącą wszelkie zasady zagospodarowania przestrzeni publicznej, wciśniętą między wyższe znacznie kamieniczki, wyposażoną w mały ganek, zaniedbany trawnik i wiszącą smutno skrzynkę pocztową z enigmatycznym napisem “MY”.
Sekund pięć, lądujemy na ganku, pod stopami ryżowa, ubłocona wycieraczka. Pukać chcę, Jeka odtrąca mi dłoń, otwierając drzwi i wchodząc jak do siebie. Znalazłem się na posadzce rozłożystego przedpokoju, ułożonej ze startych, ciemnych paneli, do których przylegały obite karmazynową tapetą, osadzone w kształcie koślawego pięciokąta ściany. W powietrzu babciny zapach starego mieszkania, pocięty słabymi promieniami energooszczędnej żarówki.
Ej, chwila. Panie narratorze, czy ja naprawdę muszę o tym mówić? Te opisy straszne lepić? [Narrator wszechwiedzący] Rób Pan co chcesz. Nikt tego nie czyta, a ja za pięć minut wychodzę na tramwaj. -Świetnie, pierwsza dzisiaj dobra wiadomość. -Co ty tam mruczysz gieroj? -pyta kobieta, jednak głos jej przerywa dziwnie znajomy. -Dzień dobry Panno Jekatierino, dobrze Panią znowu widzieć. Mój głos. Wcale ode mnie niepochodzący. -Ładne ma Pani buty. -kontynuuje głos wydobywany z sylwetki ludzkiej, wyglądającej jak JA, a obleczonej jedynie w przyzwoitą koszulę, znacznie więcej tatuaży i ścięte krótko włosy. -Ah dziękuję, Panie Racjonalny -dygnęła kobieta pokazując ciemne trampki. -Czekaj, kto to jest?! -czuję jak mi ciemnieje przed oczyma. Dysząc ciężko łapię ścianę. -No jak to kto? -pyta dziewczyna, otwierając oczy -To przecież TY bohaterze. No okej, nie do końca, ja nie wiedziała jak wy się tam dzielicie.. Niemy krzyk wygina mi usta. Przedpokój nawiedza kolejne JA. Rozczochrane w czarnym t-shircie, coś tam przegląda na telefonie skracając dystans. -Hejo miśki -zarzuca niedbale. -Ha! Wspaniale, komplet jest! -koszulowy klaszcze i wyciągając do mnie dłoń dodaje: -Jestem Racjonalny, a ten tu obok, rozczochraniec, ma na imię Bardzo Zły. Miło nam Cię w końcu poznać. -kłaniając się rzuca uśmiech. -mhm, Ty Racjonalny, Ty Zły, to jaki ja niby -pytam. -Empatyczno-autystyczny -kwituje Zły bardzo, wzruszając ramionami. -No nie do końca tak -powstrzymuje go koszulowy -ale coś tam w tym siedzi. -Dzięki kurde amć. -prycham nadal oparty o karmazynową tapetę. -Okej gieroje moje, to wy się bawcie, a ja idę w herbatę i Netfliksa, buziaki. -zakomendowała Jekatierina, baletowym krokiem, przeszywanym radzieckimi przyśpiewkami ruszając w kierunku salonowej kanapy. Popatrzyliśmy za nią wszyscy w cichym westchnieniu, po czym Racjonalny podając mi foliowy fartuch poprosił: -Załóż go, proszę. -Po kiego? -Załóż jak Cię prosi -syknął Zły.
Założyłem.
A koszulowy podnosząc opartą o dębową szafeczkę na buty siekierę, z niezmąconym spokojem zawezwał: -Witamy w kwaterach operacji WIOSNA. -Czego? -zapytać dokładniej już nie zdążyłem. Usłyszałem jedynie kluczyk przekręcany w zamku, a gdy drzwi rozchyliły się w całości, stał w nich nie kto inny niż ja. Kolejny kurde Ja. -Cześć chłopaki, co t… -nie dokończył. Dopadł do niego Bardzo Zły, karatami niezręcznymi wykręcając ręcę, co trwało rozciągające się w wieczność sekundy. Trzasnęli o ścianę, strącając z niej upiorny obraz Boscha, by po chwili wylądować na komódce. W tym samym czasie Racjonalny, wykonując taniec Patrick Bateman stajl, zbliżył się z bronią na odległość ciosu. Chrupnęły żebra, trysnęła krew.
Ucieck chciałęm, jednak poślizgnąwszy się w kałuży posoki, zywciężony zostałem przez grawitację, i boleśnie w panele ryjąc, wybiłem sobie trzy palce.
***
Stracić musiałem przytomność niehybnie, bom się obudził przyklejony do salonowej kanapy. Siły namiętności wytworzone między mną, a wygodnym meblem nieuchronnie doprowadzić miały do rychłych oświadczyn, wybierałem już nawet ślubną narzutę, gdyby nie kolejny powiew trzeźwiącej herbatki panny Jekatieriny. Mdłości wróciły. Znowu nade mną diabły siedziałey, Ona i On – Zły, wnikliwie studiujący moją fizjonomię, ledwie widoczną w świetle białego szumu wyciskanego z telewizora. -Toś gieroj odleciał, nieładnie, zmartwiłam się nawet -powiedziała niemal oskarżycielsko, podsuwając bliżej filżankę -Dłoń cała? -Co, dłoń do cholery -zaczynałem z wolna odzyskiwać rezon -wy nie możecie tu biegać i zabijać ludzi! -wychrypiałem. -Aaa, tamto? -przerwał mi Zły, prostując ciało w krześle -Tamtym się nie martw Empatyczny. Słuchaj Ty mnie, bo ja mam plan -grzywka opadła mu na oczy -bo ja mam te bajki Disneya i pomyślałem sobie, a co by było gdyby je nakręcić po raz kolejny. Z Lwa Króla film zrobić, z Mulan też i wypieprzyć Mushu? -Mój drogi, ale chyba ktoś już.. -zaczęła Jeka, jednak on nie dając się zbić z tropu kontynuował. -Nie martw się, dobrze płacę. Hawajską z Tuńczykiem, rejwem do rana i wyciem ku wschodzącemu słońcu. Ty mi tylko powiesz co ich bardziej zaboli.\, bo się lepiej znasz. -wyszeptał łapiąc mnie czule za rękę. -Bogowie nieistniejący… kogo? -zapytałem wybałuszając oczy, głowę odruchem ucieczki wciskając w poduszkę. -Ty wiesz. Są takie zadry, które pamiętamy latami. Poradzimy sobie z nimi. -Ja chyba nie.. -Będziemy wyć do księżyca nago. -roześmiał się. -O nie kurwa. -rzuciłem w biegu, zrywając pupę z kanapy skoczyłem przed siebie by lotem szybowcowym wylądować w świetle pięciokątnego, karmazynowego przedpokoju. Panele wciąż zdobiły przyschnięte ślady brunatnej krwi. Więc to nie mara wyśniona z parkowej ławki.
Mimo mojego skrajnego roztrzęsienia, trajektorię domowego lotu zakłócił mi zapach smażonych jajek. W swej nieuwadze trzasnąłem małym palcem w nieszczęsną komódkę i przeklinając wszelkie cuda świata, na jednej nodze skacząc, znalazłem się w kuchni. -No dzień dobry królewno śpiąca, wstałeś juz? -powiedział Racjonalny ściągając jajka z patelni. -Dłoń cała? -Musimy się pozbyć Złego! -wydusiłem przez zaciśniętę zęby. -Oho, a jeszcze minutę temu, byłeś gotów mi wrzucać za akcję z siekierą, co się zmieniło? -Ja… -głos uwiązł w gardle. -Siadaj. Usiadłem, a on nałożył mi porcję. Posłuchaj. Ja nie wiem czego Ci nawkładali w temacie mojej profesji, ale ja tu nie od tego jestem, by Cię bronić przed nagim wyciem do księżyca, dzikim rejwem, czy nakłaniać do pomocy Orkiestrze. To jest wasz wybór. Moja w tym głowa byście.. jakby to ująć -zamyślił się odchylając głowę -efektywnie dążyli do swoich celów i znali sposoby działania wszechświata. -A co z trupem i Twoją operacją wiosna? -rzekłem ponuro, zwieszając głowę nad talerzem. -Trup należy do Uduchowionego. Wierz mi, był nieprzydatny, zatruwał wszystkim życie swoją metafizyką. -Wiosna… -Ty wiesz z jakiego powodu tu jesteś? -Znudziłem się szlajaniem po parku i chyba coś tam złapałem. Szczury pewnie. -Pociąłeś się zwyczajnie. -Pociąłem? -Przez te wszystkie lata, na tylu z nas, że już nawet nie wiesz kim jesteś. Za każdym razem, gdy życie zmieniało swój bieg i trzeba było weryfikować marzenia, wycinać kolejne fragmenty siebie, bo nie pasowały do tego jak wydawało się, że trzeba żyć. Stąd wiosna. Porządki wiosenne. Sprzątamy ten nadprogramowy bajzel. Nic nie powiedziałem, nie mogłem mu nawet spojrzeć w oczy, dłonie we własnym tempie i współpracy z ustami, zajęte były jajecznicą.
Łup. Trzasnęło coś głucho pod podłogą, aż nam się szafki kuchenne pootwierały, a Racjonalnemu stężała mina.
Usłyszeliśmy pośpieszne kroki, a do kuchni wpadł zdyszany Zły. -Panie Zły Bardzo, co się dzieje? -zapytał stanowczo koszulowy. -Uduchowiony, bo on.. -zaczął, błądząc spanikowanym wzrokiem po kuchennych kątach. -Pozbyć się miałes ciała. Porządnie. Tak by już nie wrócił -wysyczał Racjonalny wstając. -Aj sorry no, rzuciłem go do piwnicy, a on się obudził, wpieprzył tę kolekcję kołczowskich ulotek cośmy ją mieli spalić i uciekł w miejską kanalizację. -I co jeszcze? -dopytywał Koszulowy. -Jeszcze… -Rozczochrany wbił spojrzenie w podłogę -jeszcze zeżarł całą filmografię Disneya. Racjonalny nic nie odpowiadając podszedł do kuchennego blatu, chwycił metalowy tłuczek do mięsą i po trzykroć uderzył nim mocno w rurę. Czekaliśmy w milczeniu dobre pół minuty aż coś tam zabulgotało w bebechach starego miasta i z odpływu umywalki dało się usłyszeć: –Wypłyń ze strefy komfortuu! -wybuczane głosem Arielki. -Ja pierdolę. -zaklął Koszulowy -Panno Jekatierino, proszę tu jak najszybciej przyjść! Ja natomiast siedząc spokojnie, zastanawiałem się z jakiego powodu syrenka jakaś miałaby namawiać mnie do wyjścia z łóżka. Jeka jak zwykle pojawiła się na tyle bezdźwięcznie, że podejrzewać ją można było o bycie wytworem naszej wspólnej wyobraźni. -Coście znowu popsuli chłopaki? -rzuciła wyniośle. -Uduchowionego. Posłuchaj co z rur leci, jak tego nie powstrzymamy to w dwa dni całe miasto, razem z nami dostanie raka. -Skąd pomysł, że cokolwiek na to poradzę? -Zbyt wiele słyszałem o Twoich herbatkach i sztuczkach. Kobieta cmoknęła, wykręciła kolejny piruet i zapytała: -Zostały wam jeszcze te ulotki? Zły Bardzo pokręcił przecząco głową, a ona widząc to klepnęła mnie mocno w ramię wydając rozkaz. -Leć gieroj do automatu po drugiej stronie ulicy i największy chłam jaki znajdziesz nam przynieś. Nie protestowałem, zostawiłem talerzowy plac budowy usiany domkami z nabiału, w przedpokoju kopnąłem przeklęty obraz Boscha, którego nikt nie posprzątał, a który wywoływał we mnie skrajne niepokoje, po czym wyszedłem na ganek.
Ulica, nadal ciemna i brudna, nie prezentowała ni jotę lepiej niż to zapamiętałem sprzed mojej utraty świadomości. Automat rozświetlał ścianę zapuszczonej kamieniczki niczym drzewko bożonarodzeniowe, neonem swoim liżąc wiekowe tynki. Po krótkiej analizie wrzuciłem w niego dwa złote i wyciągnowszy opasłe dzieło o wdzięcznym tytule ‘finansowe karate’, zawróciłem w kierunku domu, dając jeszcze po drodze psu jego wyproszonego piątaka.
Podziękował grzecznie.
Cała trójka czekała na mnie w kuchni z minami gangsterów krojących akcję, co jakoś mnie nie pocieszało. Jekatierina trzymała w swoich porcelanowych dłoniach małe zawiniątko, które po odpakowaniu ukazało naszym oczom lśniący metalowy kształt. Pomieszczenie rozświetlił przenikliwy blask, a Racjonalnemu z ekscytacji pociekła ślinka. -A to jest właśnie gieroje moje -zaczęła tajemniczo kobieta, przesuwając kształt między nami -Brzytwa Okhama. Skuruszyć ja tylko musimy. Nie wiedziałem jak się kruszy jakiekolwiek brzytwy i wcale mi się to nie podobało, gdy Zły Bardzo recytować zaczął przepis na trinitrotoluen. Szczęście całe Jeka nie tracąc rezonu, na palcach stając, wyciągnęła z szafeczki duży emaliowany garnek w koguciki, stawiając go na blacie. Palce jej powędrowały po sukience, ku kieszonce na biodrze w której trzymała garść paciorków nieznanego mi pochodzenia. Wrzuciła je do gara, kładąc na nie podręcznik do homeopatii, a na podręczniku brzytwę. Syk się poniósł po pomieszczeniu w kłębach białego, duszącego dymu. Naszej czarownicy to nie zraziło, zainkantowała pod nosem formułę, po czym wrzasnęła do mnie: -Dawaj mnie gieroj te knigę! -wrzuciłem ‘finansowe karate’ do gara, a ona zakryła widowisko pokrywką. Zapanowała cisza, nikt oddychać nie śmiał tak, że mi przed oczyma pociemniało, gdy kobieta wysyczała: -A teraz twaju mać, chodu. Skoczyliśmy przez kuchenny stól, a w tym czasie Racjonalny ze swoim zwyczajowym spokojem tłumaczył. -W istocie to bardzo proste zjawisko fizyczne. Do pojemnika wkłada się przedmioty różne, między nie brzytwę, a ta głupiejąc w wielkim polu PRG, nie wie po jakim wektorze siłę swego uderzenia przypuścić, przez co rozpada sie na pył, nie tracąc za razem właściwości. -Wielkim polu PRG? -zapytał Zły. -Wielkim polu Pierdolenia Głupot. -odpowiedział Racjonalny
Huknęło, sypnęły iskry kolorowe, w ulotne kwiaty malując posadzkę. Wychyliliśmy głowy spod stołu wielce ostrożnie, by poczuć na sobie wzrok nieco osmalonej i mocno rozczochranej Jekatieriny. -Ładne ma te kudły, gdyby tylko chciała nimi porzucać. -wyszeptał Rozczochrany, za co Koszulowy wymierzył mu placka w tył głowy. -No co, bohatery od siedmiu boleści. Wszystko na głowie kobiety. -powiedziała kobieta. Zajrzeliśmy do gara, wśród popiołu lśnił się tam srebrzysty proszek, przetkany tęczowym blaskiem. -To teraz co niby? -zapytałem nieśmiało. -Breneki z tym zrobimy, do dubeltówki dziadka -skwitowała z uśmiechem. -Pomoże na Uduchowionego? -upewniał się Racjonalny, ze zmróżonymi oczyma wpatrzony w pył. -Kładzie bogów średniego kalibru, bez ulepszeń. -machnęła ręką dziewczyna. -Wystarczy. Reszta popołudnia upłynęła nam na rodzinnej produkcji amunicji w przerwach której chodziliśmy na kremówi, do cukierni po drugiej stronie ulicy, co wydawało mi się wielce ironiczne i przyprawiało nawet o lęki karmiczne, przez które wyrzuciłem w diabły obraz Boscha, ale pod wieczór dotarło do mnie, że niebo z piekłem nie istnieją od tak dawna, że nie ma się już czego obawiać. Niestety, lęki pozostały, lęki Jekatierinowe. Nie miałem pojęcia jakie szkoliły ją służby i czy mogę czuć się przy niej bezpiecznie. -Hej, ugryźcie mnie w tyłek, ja nigdzie nie idę. -protestować zacząłem przed wejściem w kanalizację, gdy Racjonalny podawał mi broń. -Nie tak się umawialiśmy! -Myśmy się na nic nie umawiali Empatyczny. -pokiwał głową Koszulowy. -Nadal Cię mdli, prawda? Nie kłam tylko proszę, nie mnie. Mdliło jak diabli. -Nie przestanie. Nie wyzdrowiejesz póki się z tym nie zmierzysz, nie zaakceptujesz swojej sytuacji w świecie, straconych marzeń, bezcelowości i nie oswoisz lęków, a i wtedy nie ma gwarancji, ale spróbować musisz. Musimy dokończyć operację WIOSNA. Zwiesiłem przed nim głowę po raz drugi już dzisiaj, wpatrując we własne trampki. Po tej akcji będą do wyrzucenia. Bardzo Zły poczochrał mi włosy, Jekatierina ucałowała w policzek i tak zstąpiłem w otchłań.
Otchłań cuchnęła moczem, stęchlizną i jajem, aż mi kremówki podeszły do ust, ale zapłaciłem za nie zbyt dużo, by się zmarnowały w tak tragiczny sposób. Brodziłem po kostki w ciemnej cieczy niewiadomego pochodzenia, prąc do przodu wzdłóż kamiennej, porośniętej śliskim mchem ściany kanału. Zastanawiało mnie wielce w tamtej chwili jak się zwyczajowo wabi syrenki, bo klasyczne cip cip, taś taś nie przynosiło rezultatów.
[Narrator wszechwiedzący] taś taś, cip cip do syrenki? Kurwa. -Cicho tam mądralo. Długo pielgrzymować w szlamie nie musiałem. Pomogła błyskawiczna modlitwa do szczęśliwie nam zamrożonego Walta Disneya, dzięki którego metafizycznemu przewodnictwu odnalazłem leże bestii. Bestia wcale do bestii niepodobna, bo i każdy pięciolatek wie, że bajkowe syrenki, to słodkie raczej stworzenia. Siedziała pośrodku lochu, w dmuchanym baseniku, oświetlana przez lepkie światło świec powtykanych w każdy zakamarek, obleczona skrojoną pod górną połowę ciała garsonką. Wycelowałem dubeltówkę dziadka, lecz wtedy ona przemówiła. -Witaj. Czy zechciałbyś się przysiąść? -wskazała stojącą obok kozetkę, a ja opuszczając nieznacznie strzelbę podszedłem do niej na wyciągnięcie dłoni. -Czego ty tak naprawdę chcesz? -zapytałem. -Ciebie. -usłyszałem w odpowiedzi. -Chcę byś zajrzał wgłąb siebie i powiedział mi co czujesz, bo czujesz pustkę i ja o tym wiem. Odłożyłem dubeltówkę, a ona kontynuowałą. -Wiesz co my z tą pustką zrobimy? Wypełnimy miłością, zamienimy chcieć na móc, bo kto nie idzie do przodu ten stoi w miejscu. Złapiemy w serca energię wszechświata, o tak złóż kciuk z palcem wskazującym, a ja Ci teraz założę. Tak. Założę hak energetyczny i za każdym razem, gdy ty palce w ten hak złożysz, to poczujesz w sobie siłę tej chwili… Zakwiczałem nagle oprzytomniawszy, wyrwany spod syrenkowego uroku. To szczur, ten poranny sprawca wszelkich mych tragedii, zatopił kły swoje w mej kostce. -Pupa, a nie miłością! -wrzasnąłem -Ty się nażreć mogłeś bajek i ulotek do woli, ale pod tym nadal jesteś Uduchowiony! Nie oferujesz nic ponad te zaklęcia swoje i piosenki, rytualiki szajsu zaklinające świat… Ryk się poniósł po komnacie głosem Edyty Górniak, wypaliły z Uduchowionego wszelkie piosenki zeżarte i smutno mi się zrobiło wtedy bardzo, bo prawdę mówiąc Disneya od dziecka byłem fanem. -ttY masz mNIe zaa Głupppią Dzzikuskę!!! -Wrzeszczała bestia, a ja korzystając z nauk szkoły wychowania blokerskiego, odchyliwszy górną połowę ciała w tył, przypieprzyłem mu z bańki, łamiąc Arielce nos. Duchowy nie pozostał dłużny. Bijąc na oślep rybim ogonem, tak mi przyłożył, że dwa metry szybując wyplułem z siebie nieszczęsne kremówki. Bitny nigdy nie byłem, w przeciwieństwie do Złego Bardzo, przez co starcie nie rysowało się dla mnie w szczęśliwych barwach. Wtem, brodząc z obolałymi żebrami w zalegającym dookoła szlamie, spostrzegłem znajomego szczura. Płynął ledwie utrzymując pyszczek nad wodą. -Nadal się mnie boisz? -zapytał piskliwie. -C-ciebie? -wykrztusiłem ciężko. -W lochu jakimś, walczę na pięści z Arielką. Czego jeszcze miałbym się bać? Gryzoń zapiszczał w odpowiedzi tak przeraźliwie, że poniosło się echo we wszystkie strony ponurej komnaty, a gdy wróciło całą posadzkę przeszedł dreszcz tysięcy małych łapek. -Czekaj. Jak Ci na imię kudłaty przyjacielu? -Lęk.
Ze wszystkich korytarzy wylała rzeka włochatych, ciemnych, pachnących mokrą sierścią ciał. Zalały posadzkę, wypierając szlam, piętrząc to żyjące pandemonium w sztorm dwumetrowych fal. Piękne to było całkiem, a ja po raz pierwszy od czasów niepamiętnych niezaprzątając głowy niczym poza bólem żeber, wstałem, dokuśtykałem do strzelby, przymierzyłem w obleczoną szczurami postać, po czym nucąc coś od Agnes Obel, wypaliłem dwa razy. *** EPILOG Słońce zawieszone na parkowym zienicie, spiekało całą naszą czwórkę, łagodzone szczęśliwie przez chłodny, wiosenny wiatr mierzwiący źdźbła soczystozielonej trawy. Ja cały ubłocony, w podartych ciuchach, co mnie po przejściach ubiegłego dnia nie obchodziło już wcale, obok mnie na ławce Racjonalny. Przed nami Jeka, po herbatkach, leżąca w trawie z lekkim uśmiechem i przymkniętymi powiekami, wykonująca ruchy przypominające malowanie aniołków w śniegu. Metrów parę dalej, Zły Bardzo skaczący dziko do muzyki słyszalnej chyba już tylko przez niego. -Widzisz te puste ławki? -odezwał się koszulowy. -Ta. -Tylu nas dawniej było. -Wszyscy zniknęli? -Musieli. Archeolog, Lekarz, Ksena Wojowniczka… -Chcieliśmy zostać Kseną? -Wiele rzeczy wypieramy z dzieciństwa. Pogłaskałem siedzącego mi na kolanach szczura. Poprosił o krakersa. -Nie mdli Cię już, prawda? -kontynuował Racjonalny. -Nie. Ale za takie ceny to ja dziękuję, sobie samemu między oczy… -Tak się dorasta. -Ale my już wcale niemłodzi Koszulowy, swoje mamy za uszami i na karku. -Ah, bo widzisz. Dorasta się do końca, a na końcu umiera i.. po bajkach. -PODPALIMY ŚMIETNIKI BUŁY! -zawył nagle Zły Bardzo, a ja słysząc to, odruchowo nakierowałem na niego opartą o ławkę strzelbę, za co Racjonalny tym razem mnie wymierzył uderzenie w potylicę. -Jego nie. -dodał. -Ale.. -próbowałem protestować. -Jego nie. -powtórzył. – On jest jak dziecko o które trzeba dbać. Trzymać go będziemy w ryzach raczej, ale gdy umrze, umrzemy i my. -Smutne to strasznie. -Przesadzasz. Wiele przygód jeszcze przed nami, ale pamiętaj o tym co było, bo tak samo nie będzie już nigdy. -I kto tak niby mówi? -Nieczuli Bogowie Statystyki, kiedyś ich poznasz. -powiedział głaszcząc szczurka. -Ważne, żeby się nie bać -a widząc stan moich butów, podnosząc brwi dodał jeszcze -i nosić czyste trampki.
To był dobry dzień. A.B. 2020
Comments